Sukces rosyjskiego kina ma kruche podstawy

Po okresie poważnej depresji w latach 90. kino rosyjskie zaczyna się odradzać. Filmy takie, jak "Straż nocna" i "Straż dzienna" TimuraBekmambetowa, "9 kompania" Fiodora Bondarczuka, "Gambit turecki" DżanikaFajzijewa, "Swołocze" Aleksandra Atanesjana, " Boomer 2" Piotra Buslowa, stały się na rodzimym rynku wielkimi przebojami. Na festiwalach w Wenecji, Cannes, Rotterdamie bardzo dobrze przyjęto obrazy AndriejaZwiagincewa ("Powrót"), Igora Wyrypajewa ("Euforia"), Ilii Chrzanowskiego ("4").

Jednak ludzie kina z Rosji wypowiadają się na temat filmowego boomu ostrożnie.

- W ostatnich trzech latach dochody z biletów kinowych wzrosły w Rosji o 30 proc., i to głównie dzięki filmom rodzimym - mówił w Warszawie podczas panelu producent Igor Tołstunow. - Uważam jednak, że za wcześnie jeszcze na wpadanie w euforię. Na razie sukcesy odnoszą trzy lub cztery filmy rocznie.

- Nieporozumienie polega na tym, że ostatnio ludziom się wydaje, iż każdy może zrobić film - dodał Fiodor Bondarczuk. - W tym roku powstaje w Rosji 100 obrazów. Mogę się założyć, że 80 proc. z nich będzie bardzo słabych.

Nieco inne spojrzenie na komercyjny sukces kina rosyjskiego ma krytyk filmowy Wiktoria Biełopolskaja: - To filmy dla żołądka, nie dla szarych komórek - mówi.

Ilia Chrzanowski, reżyser "4", zwraca uwagę, że filmy artystyczne z dużym trudem trafiają na rodzime ekrany:

- Można lubić filmy Aleksandra Sokurowa lub nie, ale to nie jest normalna sytuacja, gdy "Rosyjska arka", którą zachwyca się zachodnia publiczność, do rosyjskich kin w ogóle nie trafia.

Uczestnicy panelu podkreślali, że prosperity ich kina oparte jest na razie na kruchych podstawach. Państwo przeznacza na produkcję ok. 70 mln dolarów rocznie (w tym 50 mln na fabułę). Współfinansują filmy prywatni inwestorzy i telewizja, która pokrywa 20 - 30 proc. kosztów. Nie ma jednak w Rosji instytucji, które zapewniają twórcom długofalowe bezpieczeństwo: instytutu sztuki filmowej i odrębnego funduszu kinematografii.