Kandydaci to nie lokalni liderzy

Dziesięciu kandydatów na prezydenta w takim mieście jak Warszawa to chyba liczba optymalna. Gdyby było ich więcej, mogłoby to oznaczać, że to stanowisko nie jest traktowane poważnie. Mamy jednak w stolicy pecha: zdecydowana większość poważnych kandydatów na prezydenta to kandydaci partyjni. A w obecnym systemie prawnym nie ma możliwości, by wygrał jakikolwiek kandydat bezpartyjny. Jesteśmy więc skazani na wybór spośród ludzi, których podsuną nam szefowie poszczególnych ugrupowań, którzy powiedzą kandydatom: "Wicie, rozumicie, teraz rzucam was na Warszawę". I taki człowiek nagle zaczyna tę Warszawę kochać i szukać z nią związków, choć do tej pory ze społecznością stolicy niewiele miał do czynienia. Mamy pecha w Warszawie, bo kandydaci to "spadochroniarze", a nie naturalni lokalni liderzy. Osoby, które mają rentę popularności z ogólnokrajowej polityki. A liderzy niepartyjni nie mają nawet szans zaistnieć, także w mediach.

Oczywiście nie odważę się zaapelować do mieszkańców stolicy, by głosowali na bezpartyjnych kandydatów, bo prawdopodobnie będzie to oznaczało zmarnowanie głosu. Mogę tylko zaapelować, by przed wyborem dokładnie poznali programy wszystkich.

Michał Kulesza, prawnik, specjalista od prawa administracyjnego