Schröder zarabia na rosyjskiej rurze

Gdy pod koniec 2005 roku były kanclerz Niemiec Gerhard Schröder zdecydował się na objęcie stanowiska szefa komitetu akcjonariuszy spółki North European Gas Pipeline (obecnie nazywa się ona North Stream), w której rosyjski Gazprom ma 51 proc. udziałów, prasa określiła to mianem politycznej korupcji. Spółka jest bowiem odpowiedzialna za budowę gazociągu północnego, której Schröder był gorącym zwolennikiem.

Krytyczne głosy pojawiły się nie tylko w Polsce i na Ukrainie, czyli w krajach, które stracą na bałtyckiej rurze, ale nawet w Rosji i w Niemczech. Gdy okazało się, że Schröder jeszcze jako kanclerz chciał udzielić Gazpromowi poręczenia na kredyt wysokości miliarda euro, " Niezawisimaja Gazieta" napisała, że współpraca byłego szefa rządu Niemiec z rosyjskim gigantem gazowym wygląda coraz bardziej niesmacznie. "Jeśli Schröder skorzysta na projekcie, który wcześniej sam tak gorąco popierał, nasuwają się podejrzenia, że zbija kapitał na własnych decyzjach politycznych" tak z kolei pisała " Süddeutsche Zeitung". A "Washington Post" uznał, że były kanclerz zasłużył na potępienie za brak taktu.

Śmierdzi mi to tak o mariażu Schrödera z Gazpromem mówił lider Zielonych Reinhard Bütikofer. Od krytyki nie powstrzymali się nawet koledzy partyjni byłego kanclerza. On sam niewiele sobie z tego robi. Telewizji N24 powiedział wczoraj, że Putin to "optymalny prezydent dla Rosji w obecnej sytuacji, bo prowadzi ten duży i trudny kraj ścieżką ku demokracji".

Podejrzenia, że gazowy alians Moskwy z Berlinem ma podłoże nie tylko ekonomiczne, stały się jeszcze bardziej uzasadnione, gdy okazało się, że szefem firmy odpowiedzialnej za budowę gazociągu zostanie Matthias Warnig, były oficer Stasi i przyjaciel Putina z czasów, gdy ten służył w KGB.