Młodzi powinni otrzymać lekcję o przemocy

Jestem niewiele starszy od Ani, która popełniła samobójstwo. Myślę o tym, co ją skłoniło do tego kroku. I w tym, co zdarzyło się przed tygodniem, widzę przede wszystkim chore, niewłaściwe relacje międzyludzkie. Zaczynając od grupy rówieśników Ania stała się ofiarą "kolegów", nie tylko tych, którzy ją poniżyli, molestowali, ale też tych, którzy się biernie przyglądali. Trudno się dziwić, że dziewczyna bała się wrócić do społeczności, w której spotkała ją taka krzywda. Zawiodły również relacje z dorosłymi nauczycielami, a nawet rodzicami. I jednym, i drugim Ania nie powiedziała o swoim problemie. Wstydziła się? Nie mogła? Zabrakło zaufania? Trudno znaleźć odpowiedź. Wybrała drogę ostatecznej ucieczki przed problemami, z którymi została sama. Potrafię zrozumieć tę decyzję, na której chyba najbardziej zaważyło poczucie opuszczenia przez wszystkich.

To, co się stało z Anią, to tragedia. Ale gdy dowiedziałem się o zdarzeniu, nie przeżyłem wstrząsu. Codziennie ktoś zostaje zamordowany, zgwałcony czy ciężko pobity. Gdybym miał się przejmować tragedią każdej jednostki, już dawno bym oszalał. Chyba idealnie znajduje tu zastosowanie powiedzenie: prawdziwie bolą nas jedynie te tragedie, które dotykają nas bezpośrednio.

Myślę też o rówieśnikach Ani. Tych, którzy skrzywdzili ją bezpośrednio, i o tych, którzy się temu "tylko" przyglądali. Ich postawa zasługuje na potępienie. Nawet jeśli, jak sami mówią, nie byli świadomi zła, jakie wyrządzili ofierze, i jej cierpienia, nie ma dla nich usprawiedliwienia i powinni ponieść konsekwencje.

Ale są jeszcze inni uczniowie, we wszystkich szkołach. I zadaniem nauczycieli, polityków i innych dorosłych jest pokazanie młodym ludziom, jakim złem jest przemoc, jak się przed nią bronić i chyba najważniejsze jak jej nie szerzyć. Tylko taka lekcja może uchronić przed kolejnym nieszczęściem.

Jan Pachocki, uczeń maturalnej klasy II Społecznego Liceum Ogólnokształcącego w Warszawie