Wszystkie "lufki" i "kukułki"

Powrót "wszystkich" orłów (nazywanych czule "kukułkami") i "całej" artylerii 5. Korpusu to jasne akcenty smutnej legendy 1812 roku. Jednak już wybitny historyk wojskowości gen. Marian Kukiel, rozdarty między tradycją a źródłami, dodał do tego słowo "prawie". Jak to bowiem z legendami bywa, zapomniano o orle 1. Pułku Piechoty i armatach utraconych pod Borysowem oraz o działach przepadłych pod Medynią. Nie znamy też losu kilku armat pułkowych, a część dział korpusu oddano w Orszy sojusznikom z rozkazu Napoleona. Ci zresztą szybko się ich pozbyli. Nie wiemy też, czy 12 dział formalnie odłączonego od Wielkiej Armii IV korpusu rezerwowego jazdy wróciło nad Wisłę. Nie ulega natomiast wątpliwości, że uratowanie pozostałych po walkach nad Berezyną dział było wyjątkiem w Wielkiej Armii, o czym świadczy 875 zdobycznych luf zwiezionych pod mur kremlowskiego arsenału. Polacy rzeczywiście ratowali armaty kosztem życia. Dowódca artylerii rezerwowej gen. Sorbier już 14 listopada przewidział, że do Niemna nie dojedzie żaden zaprzęg i twierdził nawet, że im wcześniej armaty przepadną, tym więcej ginących dla ich ratowania ludzi przeżyje piekło odwrotu. Polscy dowódcy rozumowali odwrotnie, ale stawiając sobie za cel ocalenie artylerii, musieli się liczyć z utratą wyczerpanych pchaniem dział i wozów żołnierzy. Kniaziewicz wspominał, że "Zajączek i ja pomagaliśmy własnym przykładem; aby zachęcić żołnierza do wytrwałości, samiśmy armaty pod każdy wzgórek ciągnęli, konie bowiem zgłodniałe i na ślizgocie same wyciągnąć by nie zdołały".

Wiele dział uratowano, ale nie wiemy dokładnie, ile. Z dywizjami 5. korpusu pojechało na Moskwę 48 dział i 20 armat pułkowych, a 12 armat pułku konnego przypisano 4. Dywizji Jazdy Aleksandra Rożnieckiego z IV korpusu. Kukiel i Bronisław Gembarzewski podają, że do Warszawy Polacy przyciągneli około 30. Podobną liczbę armat (32) podał w grudniu 1813 roku były francuski rezydent w Warszawie Edouard Bignon. Popierając podanie Pierre'a Bontempsa o powrót do służby francuskiej, Bignon jemu właśnie przypisał zasługę doprowadzenia do stolicy dział korpusu. Z kolei autor napisanych 45 lat później wspomnień Józef Szymanowski nie miał wątpliwości, że to on dotarł do Warszawy "wraz z powierzonymi mi sztandarami wszystkich pułków pieszych oraz z działami."