Dlaczego w Polsce nie oglądamy mistrzów

 Dawno nie mieliśmy w kraju wystawy o randze porównywalnej z ekspozycją " VanGogh w Budapeszcie". A jeszcze w latach 90. udawało się sprowadzić arcydzieła najwyższej próby - Caravaggia z Watykanu lub Tycjana i Rafaela z florenckiej Galerii Uffizi... Ostatnia wielka wystawa, prezentująca trzy wieki francuskiego malarstwa, trafiła do nas fuksem, dzięki gestowi Francji. Czy powodem jest tylko brak środków? A może niewiele mamy do zaproponowania nawymianę bogatym zachodnim placówkom? Wydaje się, że w ostatnich latach szefom polskich muzeów zabrakło wyobraźni, rozmachu i umiejętności negocjacji. W zamian za rodzime skarby (a mamy unikaty na światową skalę) z wdzięcznością przyjmujemy obiekty niezbyt atrakcyjne dla publiczności. Tanie w transporcie, mniej ważne dla właścicieli.

Nie oszukujmy się - nawet najcenniejsze, sygnowane wielkimi nazwiskami rysunki niemogą konkurować z obrazami światowych mistrzów. Nie ma co się później dziwić małej frekwencji, której nie zapewni medialne nagłośnienie. Niewypałem okazały się pokazy prac vanGogha w warszawskiej Bibliotece Narodowej czy rysunków Michała Anioła w gdańskim Muzeum Narodowym. Z kolei wystawa impresjonistów w stołecznym Muzeum Narodowym, choć niezwykle tłumnie odwiedzana, z pewnością nie zasługiwała na miano wydarzenia. Lepiej wypożyczyć kilka czy nawet jedno prawdziwe arcydzieło i wokół niego skupić mniej wartościowe obiekty.