Koniec dyktatury, koniec stabilizacji

Saparmurad Nijazow był panem życia i śmierci Turkmenów, rozdawał mieszkania, stanowiska, ordery. Był lokalnym bogiem. Postacią groteskową, barwną i okrutną zarazem. Z tymi, którzy ośmielili się mieć inne zdanie, rozprawiał się brutalnie. Nie znamy wielu szczegółów jego zbrodniczej działalności, bo udało mu się uczynić z Turkmenistanu niedostępną twierdzę. Śmierć Turkmenbaszy to kolejny dowód, że świat nie radzi sobie z dyktatorami. Zwłaszcza jeżeli mają dostęp do surowców i panują w ważnym strategicznie regionie. Sprawiedliwości znowu nie stało się zadość. Zresztą nikt się jej chyba nie domagał. Tysiące Turkmenów zapewne szczerze płaczą po swoim przywódcy. Można przypuszczać, że Turkmenbasza pozytywnie zapisze się w ich pamięci. Może kiedyś jego pomniki zostaną obalone, może z lektur szkolnych zniknie jego " Ruchnama". Ale większość Turkmenów będzie wspominać Nijazowa jako przywódcę, który zapewnił krajowi spokój, wystawił monumentalne budowle i dał masom małą stabilizację. Tym bardziej że teraz, bo śmierci Turkmenbaszy, spokój może się skończyć. Turkmenistan stanie się zapewne miejscem walki o władzę, wpływy i gaz. Surowcami są zainteresowani wszyscy, wpływami choćby Rosja i Iran. Z sąsiednich krajów, zwłaszcza Afganistanu, mogą zacząć przenikać i islamscy fundamentaliści, i terroryści. Po śmierci takiego człowieka świat powinien odetchnąć z ulgą. Niestety, nie odetchnie.