Dlaczego tak trudno wytypować zwycięzcę

Nie pamiętam roku, w którym przed Oscarami byłoby tyle niewiadomych. Wszystko niemal jest możliwe. Co najmniej kilkanaście tytułów ubiega się o statuetkę dla najlepszego filmu roku, a listy aktorskie są jeszcze dłuższe.

O czym to świadczy? Pierwsza odpowiedź brzmi: Hollywood ma dość głupawych filmików adresowanych do dzieci. Po tragediach 11 września i wojnie w Iraku zaczyna poważniej patrzeć na świat. Przygląda się mechanizmom polityki i dramatom wojny, w mniej optymistycznych barwach widzi amerykańską codzienność. Zaczyna szukać innej rozrywki. Nie proponuje już niezłomnych herosów, lecz krytycznie przygląda się społeczeństwu, jego przywarom i obsesjom.

Jest też odpowiedź druga: wprawdzie poziom filmów się podniósł, ale brakuje arcydzieł. Kiedy wygrywał "ForrestGump", nie było wątpliwości, że obraz ten wyszedł daleko przed szereg 250 filmów mających prawo ubiegać się o Oscary. Dziś nie ma tytułów, które widzów rzuciłyby na kolana, zawładnęły masową wyobraźnią niepodzielnie albo wywołały poważną ogólnoświatową dyskusję.

Coraz częściej ważne filmy powstają poza Hollywood, a nawet Ameryką. W znakomitej formie jest Europa, prawdziwi mistrzowie pracują w Azji, od kilku sezonów zadziwia Ameryka Południowa, budzi się Afryka. Nie jest więc wykluczone, że najciekawsza może się okazać rywalizacja w skromnej kategorii filmów nieangielskojęzycznych.