Wojna w Iraku i wojna na górze

Jeszcze zanim prezydent George W. Bush przedstawił szczegóły nowego irackiego planu, demokraci ostro go skrytykowali.Zwiększenie liczby oddziałów w Iraku to, jak oświadczył jeden z liberalnych komentatorów, "podwojenie błędu". Zdaniem szefa liberalnego Centrum na rzecz Postępu Amerykańskiego Johna Podesty nowa strategia powinna koncentrować się na rozwiązaniach nie militarnych, lecz dyplomatycznych. Demokraci chcą wycofania wojsk i szeroko zakrojonych rozmów z sąsiadami Iraku, wierząc, że z Teheranem i Damaszkiem można się dogadać. Do podobnych wniosków doszła pod koniec zeszłego roku powołana przez Kongres specjalna komisja pod przewodnictwem Jamesa Bakera. Biały Dom widzi to jednak inaczej. Prezydent uważa, że stabilizacja w Iraku, a przede wszystkim w Bagdadzie, jest warunkiem rozpoczęcia stopniowego wycofywania wojsk i wciąż wierzy, że jest ona możliwa. Bush nie musi martwić się o reelekcję, więc nie boi się kontrowersyjnych decyzji. Ale wbrew pozorom dla demokratów jego plan nie stanowi łatwego celu ataku. Stoją przed trudnym wyborem: krzyczeć i blokować nową inicjatywę prezydencką czy tylko krzyczeć. Demokratyczni przywódcy Kongresu zapowiedzieli na przyszły tydzień rezolucję potępiającą plan Busha, ale to jedynie gest polityczny. By rzeczywiście pokrzyżować zamiary Busha, demokraci musieliby podjąć konkretne kroki: przeforsować ustawę wprowadzającą limit wojsk wysłanych do Iraku lub ograniczyć finansowanie operacji. W tym tkwi szkopuł. Mimo ogromnej frustracji Amerykanów obrotem wydarzeń w Iraku zablokowanie decyzji zwierzchnika armii - nawet tak niepopularnego jak Bush - w czasach wojny to dla amerykańskich polityków ryzykowny ruch. Narażają się bowiem na niebezpieczne dla nich oskarżenia o brak patriotyzmu i wsparcia dla bohaterskiej armii. Ten lęk widoczny jest nawet na poziomie języka: nie bez powodu demokraci jak ognia unikają na przykład określenia "wycofanie", woląc mgliste "przegrupowanie wojsk". Dotąd jedynie najbardziej zagorzali krytycy wojny wspierani przez liberalnych wyborców zdobyli się na odwagę i zapowiedzieli próbę blokady planu. Inni wykręcali się brakiem wiedzy o szczegółach propozycji. Jeśli zdobędą się na odwagę, a Bush będzie obstawać przy swoim, Amerykę czekają ciekawe czasy. Po jesiennych wyborach nowe szefostwo Kongresu i Bush deklarowali gotowość wzniesienia się ponad partyjne podziały. Jeśli obie strony nie osiągną konsensusu w sprawie Iraku, w Waszyngtonie nastanie czas zaciekłej wojny na górze, co jeszcze gorzej wróżyłoby misji irackiej. ¦