Bush stawia wszystko na jedną kartę

Wycofywać się z Iraku i rozmawiać z Iranem - domagają się demokraci i zaleca niezależna komisja Bakera. Zwiększyć stan sił w Iraku i dać odpór knowaniom Teheranu - zadecydowała administracja prezydenta Busha. Trudno o większą rozbieżność.

Bush stawia wszystko na jedną kartę. Wbrew sondażom, wynikowi wyborów, głośnemu chórowi krytyków, opinii najbliższego doradcyswego ojca, a nawet rosnącemu gronu przeciwników w łonie własnej partii podejmuje kolejną próbę militarnego rozwiązania problemu. Biały Dom uważa, że nawet jeśli ugoda z sąsiadami Iraku będzie w jakimś momencie konieczna, to nie podejmuje się rozmów z pozycji słabości. Amerykanie zamiast negocjować z Teheranem, atakują więc irański konsulat w Iraku. Bushowi przypisuje się często ośli upór, nieumiejętność przyznania się do błędu, wąskie horyzonty intelektualne. Przeciwnicy nazywają jego prezydenturę największą tragedią współczesnej Ameryki. Przyszli historycy mogą się z nimi zgodzić.Ale dziś jest na taką ocenę zwyczajnie za wcześnie. Zależeć ona bowiem będzie niemal wyłącznie od tego, czy w dalszej perspektywie wyprawa iracka mimo wszystko w pozytywny sposób odmieni Bliski Wschód. Jeśli tak, Bush będzie uznawany za jednego z najwybitniejszych przywódców, jakich miała Ameryka. Nikt nie będzie pamiętał jego błędów. Tak jak Reagan - za swej prezydentury niemiłosiernie krytykowany za agresywną politykę wobec ZSRR i wyśmiewany jako głupek - Bush chwalony będzie za dalekowzroczność, wizję i odwagę.

A jeśli mu się nie powiedzie? To rzeczywiście będzie tragedia.

Piotr Gillert, zastępca kierownika działu zagranicznego "Rzeczpospolitej"