Bogusław Wołoszański

Rz: Dlaczego bez żadnych wątpliwości zgodził się pan na współpracę z wywiadem PRL?

Bogusław Wołoszański: Po pierwsze, wywiad nie był według mnie Służbą Bezpieczeństwa. Po drugie, współpraca dotyczyła wyłącznie spraw dziejących się w Londynie.

Naprawdę nie miał pan żadnych dylematów?

Interesowało mnie to od strony dziennikarskiej: jak funkcjonuje wywiad, jak wygląda spotkanie z oficerem. Dla mnie była to okazja do zebrania wspaniałej wiedzy, zdarzyło mi się korzystać z niej w swoich programach. Uważałem, że ta działalność pomaga mojemu krajowi, bez względu na to, jaki ten kraj jest.

Jak często dostarczał pan informacje?

Nie pamiętam, to nie było w żaden sposób sformalizowane. Były spotkania raz w miesiącu - często w obecności ambasadora - lub przy szczególnych okazjach, np. przyjazdu Margaret Thatcher do Polski i wywiadu, który z nią przeprowadzałem.

Czy obiecywano panu za tę współpracę pomoc w karierze zawodowej?

Nie. Dowodem jest to, że żadnej kariery nie zrobiłem, a z Londynu zostałem odwołany rok przed czasem.

Podobno sporządzał pan dla oficerów charakterystyki osób, z którymi pan pracował w Radiokomitecie - Anny Rosel-Kicińskiej i Wiktora Niedzickiego?

Chciałbym je zobaczyć. Pani Anna Rosel-Kicińska, z którą utrzymuję przyjacielskie stosunki do dziś, była moją szefową. Na Boga, jeżeli powiedziałem o niej, że jest wspaniałą kobietą i świetnie sobie radzi, to czy można było to uznać za sporządzanie charakterystyki? Czuję, że już znalazłem się w walcu, który teraz będzie mielił.