Powiedzieli "Rzeczpospolitej"
Andrzej Wajda, reżyser:

Przed laty przygotowywałem się do nakręcenia "Cesarza". Marcel Łoziński napisał nawet scenariusz, ale nie udało mi się tego projektu przeforsować, decydentów odstraszał już sam tytuł. Ale z Ryszardem Kapuścińskim zostaliśmy przyjaciółmi. Słuchałem jego opowieści. To była jego siła, jego czar. Otwierał przed nami świat, do którego nie miał wstępu nikt poza nim. Pomagał nam zrozumieć, co się wokół nas dzieje. On to wiedział znacznie lepiej niż inni.

Jego książki stawały się dla nas objawieniem. Od "Wojny futbolowej" zaczynając, poprzez "Cesarza", na "Imperium" kończąc, które kiedyś zrobiło na mnie największe wrażenie. Bo wszyscy znaliśmy Związek Radziecki dość pobieżnie i oficjalnie. On o tym molochu wiedział coś więcej. Dzięki niemu nagle zobaczyliśmy świat kołchozów, wielkich, pustych bloków stojących na pustych przestrzeniach, żeby ludzie uprawiali ziemię, ale nie mogli mieć żadnych gospodarstw, zwierząt. Żeby byli niewolnikami.

Na Zachodzie wielu ludzi starało się zrozumieć trudno dostępny świat biednych krajów. Ale Ryszard Kapuściński potrafił na niego patrzeć poprzez pryzmat złudzeń i doświadczeń naszego kraju, który przeszedł przez socjalizm. Dlatego był tak ciekawym rozmówcą dla Zachodu. Odegrał ważną rolę w powstaniu szkoły filmowej, którą prowadzimy razem z Wojciechem Marczewskim. Wielokrotnie spotykał się z naszymi studentami, otwierał przed nimi nowe horyzonty. Młodzi ludzie zawsze widzą tylko wycinki rzeczywistości. Kapuściński znał tę stronę świata, o której oni na ogół nie mają pojęcia. Znał Afrykę pełną nędzy, znał zapomniane kraje, o których zwykle się nie myśli. Rozumiał, że ludzkość nie może się rozwijać, jeśli nie upora się z tą straszną nierównością społeczną. not. bh

Krzysztof Zanussi: reżyser:

Ryszard Kapuściński był mi bardzo bliski, bo należał do gatunku nieustannych wędrowników. Życie traktował jak wieczną podróż. Przekraczał granice wtedy, kiedy nie było to dla nas proste, i przywoził nam wiedzę szalenie oryginalną, bo nie wyczytaną, lecz prawdziwie przeżytą. Miał niezwykle szerokie spojrzenie na świat. Może dlatego, że interesowały go: i Sybir, i Afryka, i Ameryka Południowa. Herodot, Hajle Selassje,współczesność. Mojemu pokoleniu, które nie było przygotowane do spotkania z ogromem życia na naszej planecie, Kapuściński torował drogę do zrozumienia świata. Uzmysławiał nam, że nic nie jest izolowane, wszystko ma ze sobą związek. W najbardziej odległych zakątkach ziemi doszukiwał się bliskości. Sprawiał, że z obcymi, odmiennymi od nas ludźmi czuliśmy się solidarni.

Zapamiętam go jako człowieka, który niósł w sobie tajemnicę. Był zagadkowy i przez to bardzo interesujący. Poza tym nie znosił wszelkiego besserwiserstwa. Nigdy nie sprawiał wrażenia człowieka mającego klucz do prawdy. Czynił ogromne wysiłki, żeby zrozumieć świat, ale nigdy nie przedstawiał się jako ten, który wszystko wie. not. bh

Wojciech Giełżyński, publicysta, dziennikarz, podróżnik:

- Ryszard Kapuściński dla mojej generacji dziennikarzy i reporterów był nie tylko niedoścignionym wzorem i mistrzem, ale też serdecznym przyjacielem i doradcą. Z nim nigdy nie można się było pokłócić. Każdego wysłuchał, nie wynosił się swoją wielkością. Czasami mówię, może trochę żartem, że on - podobnie jak Adam Mickiewicz - napisał dwa arcydzieła: "Cesarza", dla którego stworzył specjalny język, i "Szachinszacha". Akurat miałem to szczęście, że razem z nim pracowałem w Iranie w czasie, kiedy zbierał materiały do "Szachinszacha". Pamiętam zabawną historię, kiedy razem byliśmy przyjęci przez ajatollaha Chomeiniego. . Akurat złożyło się tak, że Chomeini zachorował. Udało nam się wcisnąć do szpitala, w którym leżał, i widzieć go przez 20 minut, kiedy w szpitalnych szatach wyszedł do kilku reporterów. Oczywiście nie odpowiadał na pytania, tylko wygłosił swoją mowę, którą nam tłumaczono z perskiego. Dla nas obu to był wielki szok, bo w 1979 roku rewolucja w Iranie była największym wydarzeniem na świecie. Dla mnie Ryszard Kapuściński nie tylko był wzorem godnym podziwu, ale także serdecznym i bliskim przyjacielem i zaufanym człowiekiem. Wymieniłem dwie książki, ale wielkie są jego wszystkie dzieła. Poczynając od pierwszych, takich jak "Busz po polsku" czy "Kirgiz schodzi z konia", kończąc na "Hebanie", "Imperium" i "Podróżach z Herodotem".

Z odejściem Kapuścińskiego skończyła się pewna epoka. Jest wielu młodych, znakomitych dziennikarzy, ale to już nie jest to, co się nazywało szkołą polskiego reportażu. Kapuściński był jej najwybitniejszym przedstawicielem. not. pra

Andres Bodegard, tłumacz na szwedzki twórczości Ryszarda Kapuścińskiego:

- Miałem wielkie szczęście, że go poznałem. To było 12 lat temu w Göteborgu, kiedy zacząłem przekładać jego książki. Od pierwszej chwili byliśmy przyjaciółmi. On był bardzo miłym, ciepłym człowiekiem, niesamowicie wiernym, który zawsze dbał o swoich przyjaciół.

Wszyscy mówią o nim jako o wielkim reporterze. Oczywiście, to prawda. Ale Ryszard Kapuściński był nie tylko reporterem, ale też poetą, myślicielem, filozofem, człowiekiem, który odkrywał świat. Miał szczęście w życiu, siłę przełomu. Udało mu się wyjechać z zamkniętego kraju jako oficjalny dziennikarz, mimo to robił rzeczy bardzo ważne i samodzielne w różnych częściach świata. Był zawsze znakomicie przygotowany. Był historykiem z wykształcenia, bardzo dużo czytał, później podróżował, a na końcu pisał. Wszystko to, co pisał, było bardzo ciekawe. Ostatnia książka, "Podróże z Herodotem", mimo że niełatwa w odbiorze, została świetnie przyjęta na szwedzkim rynku.

W kwietniu ubiegłego roku, kiedy Ryszard przyjechał do Szwecji - jak się okazało, ostatni raz - na spotkaniu otaczały go tłumy. Pamiętam, że był już wtedy bardzo zmęczony i chory. Za dużo podróżował, wszędzie był zapraszany. Po programie sztokholmskim pojechaliśmy do Kiruny na południe Szwecji, gdzie jest najpiękniejsza kopalnia żelaza. Tam ożył, świetnie się bawiliśmy. Zachowam to jako niezwykle miłe doświadczenie. not. pra

Salman Rushdie, hinduski pisarz:

Nasza przyjaźń zaczęła się 25 lat temu. Razem z Kapuścińskim mieliśmy tego samego wydawcę. Kiedy pewnego dnia odwiedziłem go w biurze, powiedział, żebym przeczytał tłumaczenie książki, którą zamierza wydać. Na biurku leżał właśnie przełożony na angielski "Cesarz". Ponieważ należę do ludzi posłusznych, przeczytałem ten reportaż tego samego dnia i wtedy też zakochałem się w nim bez pamięci. Wkrótce potem Ryszard przyjechał do Londynu na promocję. Tak się poznaliśmy. Odtąd spotykaliśmy się zawsze, gdy Ryszard przyjeżdżał do Londynu. b.m.