Recenzja

Reżyser ożywił konwencjonalną opowieść Nie jest łatwo wystawić dzieło tak pompatyczne, gdy na dodatek największą atrakcją ma być Placido Domingo. Obie te pułapki w Walencji szczęśliwie ominął Michał Znaniecki.

W historii muzyki Franco Alfano zapisał się jednym: po śmierci Pucciniego dokończył jego operę "Turandot", choć finał, który skomponował, niekorzystnie odstaje od całości. Natomiast każda z kilkunastu jego oper szybko zeszła ze sceny, także ukończony w 1936 r. "Cyrano de Bergerac".

Alfano pozostawał pod wpływem Pucciniego, ale nie potrafił tak jak on pisać pięknych melodii. W "Cyrano de Bergerac" przeważają patetyczne monologi i duety wyśpiewywane na tle potężnej orkiestry. Spowalniają akcję, co sprawia, że miłosne wyznania tracą szczerość, są operowo sztuczne. Francuski dyrygent Patrick Fournillier umiejętnie starał się tchnąć życie w muzykę, ale jego wysiłki z góry skazane były na połowiczny sukces.

Placido Domingo ma swoją koncepcję roli Cyrana, sprawdzoną w bardzo realistycznej inscenizacji Franceski Zamballo na scenach Nowego Jorku i Londynu. Michał Znaniecki nie poszedł jednak tym tropem, lecz w znanej opowieści postanowił odnaleźć poetycką umowność. Spektakl w Walencji jest tradycyjny, ale nie konwencjonalny. Jedynie kostium sygnalizuje, że akcja rozgrywa się w XVII w. Natomiast prosty pomysł scenograficzny - także Michała Znanieckiego - polegający na modyfikacji w każdym akcie tej samej konstrukcji zbudowanej na scenie, sprawia, że dzieje niewyznanej miłości zyskują wymiar ponadczasowy. Wzmacniają to nastrojowe projekcje wideo, a zwłaszcza umiejętne operowanie kolorem. Każda scena ma swoją barwę: od początkowej, radosnej bieli poprzez erotyczną czerwień i bitewną szarość, aż do finałowej, śmiertelnej czerni. A dzięki wszechobecnym w pierwszej części lustrom poznajemy charaktery bohaterów: zakompleksiony Cyrano stara się zapomnieć o swoim wyglądzie, Roxana natomiast przegląda się nieustannie, jakby szukając potwierdzenia swej wizualnej atrakcyjności.

Placido Domingo oczywiście zdominował przedstawienie, reszta wykonawców jest tłem, z wyjątkiem Sondry Radvanowsky, etatowej Roxany u boku wielkiego tenora. Jej mocny sopran bez trudu przebijał się przez grzmiącą orkiestrę. Ta efektowna, dramatyczna interpretacja może dopomóc amerykańskiej śpiewaczce w dalszej karierze.