Potwór pozbawiony tajemnicy

Dopóki pytanie: jak to się stało, że Lecter został potworem, pozostawało bez odpowiedzi, doktor ludojad przerażał i zarazem fascynował. Był wyjątkowym ucieleśnieniem zła, łącząc w sobie zbrodnicze skłonności, piekielną erudycję i artystyczną duszę. Na tym polegała siła wizerunku Hannibala. Widzowie próbowali dociec przyczyn jego wyrafinowanego okrucieństwa, a on wymykał się zaszufladkowaniu owiany mgiełką mrocznej tajemnicy. Dlatego każda próba jej wyjaśnienia skazuje Lectera na banalność. I tak jest w przypadku obrazu Webbera.

W filmie poznajemy dzieciństwo i młodość Hannibala. Okazuje się, że urodził się na Litwie jako syn arystokratów, miał uroczą siostrzyczkę Miszę i mieszkał w zamku. Jednak pewnego dnia, gdy Niemcy cofali się w 1944 roku przed radzieckimi oddziałami, rodzina Lecterów musiała uciekać do drewnianej chatki stojącej w ciemnym lesie. Tam rodzice Hannibala zginęli, a chłopca wraz z Miszą przydybali litewscy szabrownicy. Co się wtedy stało, nie zdradzę, ale po tym zdarzeniu Lecter był już innym człowiekiem. Potworniał z każdym rokiem, marząc o zemście. Tkwiących w nim jeszcze pierwiastków dobra nie ocaliła ani pani Murasaki (Gong Li), u której zamieszkał, studiując w Paryżu medycynę, ani inspektor Popil (Dominic West) śledzący jego zbrodnicze poczynania.

Opowieść Webbera to raczej krwawa bajeczka niż psychologiczny thriller. Zrealizowana jest z wyczuciem stylu, ale fabuła nie wciąga. Historia sprowadza się do przedstawienia kolejnych aktów zemsty. Scenariusz nie różni się wiele od sztampowych obrazów kina grozy. Zamiast więc szczękać zębami z przerażenia, z minuty na minutę obojętniałem. Z politowaniem patrzyłem też na aktorskie wysiłki Gasparda Ulliela w roli młodego Hannibala. Francuz robi złowieszcze grymasy, ale Anthony Hopkins odcisnął na postaci Lectera tak silne piętno, że żadna inna kreacja nie będzie równie satysfakcjonująca. "Hannibal. Po drugiej stronie maski". USA, 2007. Reż. Peter Webber. Dystrybucja: SPI