Jestem pewien, że gdyby bardowie i poeci z grupy Pod Budą urodzili się w Stanach Zjednoczonych, byliby gwiazdami wielkości Crosby, Steel, Nash and Young czy Boba Dylana. Ich piosenki są bowiem czystej wody poezją, do której przepięknie łkają gitary w stylu folk, blues i reggae. Łkają, gdyż zespół tworzą miłośnicy smutnych wierszy. Łez się nie wstydzą - ("Kap, kap płyną łzy/ w łez kałużach ja i Ty") - bo potrafią śpiewać o nich z uśmiechem. Ot, taka krakowska specjalność.

Nawet gdy byli grupą młodzieży studenckiej, żyli w zgodzie z tradycją, czego wyrazem był kult ciotki Matyldy ze starej kamienicy, w papilotach i podartych bamboszach. Gdy nastał kapitalizm, sportretowali w balladach Polskę, w której "dokoła podgolone głowy i disco polo gra" oraz  "głupota, która naprawdę boli". I pozostali wierni światu uwiecznionemu w songu "Naftalinowy świat" z niezapomnianymi frazami: "Zaczarowana procesja/ mój ojciec w szkolnym mundurku/ żołnierze jeszcze sprzed września/ pan radca w czarnym tużurku/ kabaretowy artysta/ rodzina jakaś żydowska/ i Wisła czysta jak kryształ". Miłośnicy smutnych wierszy w pogodnej tonacji