Widzowie i klaka

Za czasów Bogusławskiego publiczność krzyczała: "Fora!", i wcale nie znaczyło to "won", lecz, że żąda powtórzenia. I w naszych czasach zdarzały się wspaniałe oklaski, w tym płatne, czyli klaka. Widziałem ją, a nawet wiem, kto płacił. Klakierzy mieli swoje cenniki - w zależności od tego, czy tylko bili brawo, czy krzyczeli: "genialne!", i wzmacniali efekt, zrywając się z miejsc. Znałem jednego dyrektora, który mówił, że w teatrze oklaski kocha najbardziej. Kiedyś wyznał, że ma kolekcję nagrań, których słucha w domu dla poprawienia humoru. Wstanie wojennym brawa bywały polityczne: wyklaskiwano jego zwolenników, tak żeby nie mogli powiedzieć słowa. Sztuka gwizdania zanika. Ale pamiętam historyczny gwizd podczas "Samotności" Słomczyńskiego w Dramatycznym. A właściwie świst Jana Kotta, który potem napisał recenzję pod tytułem "Zacznijcie gwizdać". A gwizdać też trzeba umieć. Teraz młodzież krzyczy jak na koncertach i nawet powiewa czymś w powietrzu. Ale nie widziałem jeszcze, żeby z teatralnej rozkoszy zrywała z siebie bieliznę. Kiedy byłem zachwycony spektaklem "Dochodzenie" Erwina Axera o tematyce obozowej - nie śmiałem bić braw, wydawały mi się nietaktem. Nie lubię nasilającej się manii wstawania. Wstać jest łatwo, ale jak i kiedy usiąść? Cokolwiek by mówić, brawa są dla aktorów ważne. Najgorsze są brawka, kiedy widzowie mało klaszczą.

Jerzy Koenig, krytyk teatralny, tłumacz, wieloletni szef Teatru TV