Zellweger jako mizdrząca się czterdziestolatka

Piękna postać, piękne książeczki dla dzieci, a film kompletnie niestrawny. Teoretycznie "Miss Potter" mogła być dziełkiem pełnym wdzięku. Niekonwencjonalna kobieta uwalniająca się z jarzma mieszczańskiego środowiska, cudowny świat jej wyobraźni zaludniony króliczkami, kaczuszkami i innymi uroczymi zwierzątkami. Niestety, w wydaniu reżysera Chrisa Noonana wszystko to jest bez wdzięku i tak dalece niewspółczesne, że trudno usiedzieć w kinowym fotelu.

Noonan kreśli obraz angielskiej klasy średniej na początku XX wieku, a na tym tle opowiada historię romansu autorki popularnych książek z jej wydawcą. Historię mezaliansu, bo matka narzeczonej wymarzyła sobie dla córki lepszego męża. Trwają korowody z okresami próbnymi aż do momentu, gdy niedoszły pan młody wyzwala się z głupiej sytuacji, umierając - dość zresztą gwałtownie - na białaczkę. Warto przy tym pamiętać, że Beatrix Potter ma już wówczas 39 lat i, w kategoriach swojego czasu i środowiska, jest zwyczajną starą panną.

Najsympatyczniejszy film Noonana staje się wtedy, gdy bohaterka rozmawia ze swoimi zwierzątkami, a obok aktorów pojawia się animacja. Niestety, przez większą część opowieści Renée Zellweger bezlitośnie miota się po ekranie, zapominając, czym jest dobre aktorstwo. Jej Potter - zaniedbana i nijaka - sprawia wrażenie nie tyle kobiety wyzwalającej się z wiktoriańskich zasad, ile raczej nieciekawej, zahukanej brzyduli, która wzdycha do swojego wydawcy, bo nikt inny jej nie chce. Co gorsza, mając na karku czterdziestkę, mizdrzy się i zachowuje się jak głupia, pretensjonalna nastolatka. Więcej wdzięku i wewnętrznej siły miała bohaterka poprzedniego obrazu Noonana - "Świnka z klasą". Podobnie wyzuty z osobowości jest w "Miss Potter" Ewan McGregor. Film bez adresata. Ani dla dzieci, ani dla dorosłych. Po prostu nudziarstwo.

"Miss Potter". Reż.: Chris Noonan. Wlk. Brytania, USA, 2006. Wyk.: Renée Zellweger, Ewan McGregor. Dystrybucja: Monolith