Ostatni wyskoczyłem przez okno

Rz: Kiedy zrozumiał pan, że jest bardzo niebezpiecznie?

Alec Calhoun: W sali 204 mieliśmy zajęcia z inżynierii. Nagle usłyszałem zza ściany coś w rodzaju grzmotu, potem jeszcze raz to samo. Myślałem, że to jakieś roboty budowlane. Ale nagle dobiegły nas jęki. Wtedy ktoś krzyknął: To strzały! Przez głowę przeszła mi straszna myśl: na pewno zginę. Potem zrozumiałem, że muszę znaleźć coś, co oddzieli mnie od zabójcy. Pomyślałem o biurku. Nasz wykładowca rzucił się do drzwi, aby je zabarykadować. Ktoś inny podbiegł do okien. Były stare, z trudem udało się otworzyć jedno z nich. Zaczęliśmy skakać. Ja byłem chyba ósmy. Przede mną ludzie skakali z drugiego piętra wprost na ziemię, bardzo się raniąc. Ja wycelowałem w krzaki i od nich się odbiłem.

Widział pan zabójcę?

Nie. Byłem ostatnim, który zdążył wyskoczyć, zanim zabójca wszedł do sali. Dwóch kolegów za mną zostało trafionych. Walczą o życie w szpitalu. Wykładowca został zabity. Zawdzięczam mu życie.

Czy uczelnia nie organizowała wcześniej szkoleń z zachowania w takim przypadku? To przecież kolejna taka tragedia w USA.

Nie. Poza tym wszystko działo się błyskawicznie. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że drzwi do klasy nie dało się zamknąć na klucz. Chyba z tego powodu zginął nasz wykładowca.

Czy teraz należałoby radykalnie ograniczyć dostęp do broni?

Ameryka ma długą tradycję posiadania broni palnej przez obywateli. I bez tego takie tragedie by się zdarzały. Nie można w imię bezpieczeństwa ograniczać wolności. Nie sądzę też, aby rozwiązaniem było zamontowanie na uczelni na przykład detektorów metali. Przecież to nie może być forteca.

Alec Calhoun to 20-letni student politechniki w Blacksburgu, świadek strzelaniny