Nie cenię ani Kwaśniewskiego, ani Kaczyńskiego

Gdybym to ja stanął naprzeciw Jarosława Kaczyńskiego, zarzuciłbym mu demagogię, populizm i przywłaszczanie "Solidarności". Powiedziałbym mu: o czym ty mówisz, człowieku? Byłeś tchórzem w czasie pierwszej "Solidarności", nawet nie chcieli cię internować. A teraz mówi w stoczni: "wy stoicie tam, gdzie kiedyś stało ZOMO". To on tam stał, bo jego na strajku nie było.

Natomiast Kwaśniewskiemu powiedziałbym, by przerzucił się na mleko, a inne napoje odstawił. I żeby się trzymał zasady: najpierw wystąpienie, a potem kolacja, nigdy na odwrót. Kwaśniewski jest sprytnym politykiem. Gdy miał się zmierzyć ze mną podczas debaty, ktoś mu poradził, żeby mnie zdenerwował. I to zrobił. Ustalenia między sztabami były takie, że prezydent przychodzi ostatni. A on się spóźnił, na dodatek podszedł do mnie i rzucił mi jakieś papiery, jak listonoszowi. Wkurzył mnie do maksimum. Ale to wszystko było poza wizją. A jak były kamery, przyszedł i chciał mi podać rękę. Dlatego mu powiedziałem: facet, ja to mogę ci najwyżej nogę podać. Bo o takie stanowisko nie walczy się w taki sposób. I przegrałem. Ci, którzy nie chcieli głosować na Wałęsę, dostali dodatkowy argument.

Teraz Kwaśniewskiemu powiedziałbym, że gdyby on mi nie zabrał jednej kadencji, Polska byłaby w innym miejscu, na innych warunkach weszłaby do Unii Europejskiej, a Kaczyński nie byłby dziś premierem. Kwaśniewski potrafił tylko ładnie administrować. Nic więcej. Kaczyńskiemu to mogę najwyżej poradzić, żeby odszedł z polityki i przestał niszczyć polską demokrację.