W Katowicach i Lublinie ceny poszły w górę do ponad 5 tys. zł za mkw.
Łukasz Niewola, Home Broker

Stagnacja, która od kilku miesięcy dotyka największe rynki nieruchomości, takie jak Warszawa, Kraków czy Wrocław, ma wpływ na ceny mieszkań w mniejszych miastach. Zależność ta spowodowana jest zainteresowaniem deweloperów mniejszymi, a co za tym idzie tańszymi lokalizacjami.

Atrakcyjność mniejszych miast zwiększa także ekspansja centrów handlowych i rekreacyjnych oraz mnogość wydarzeń kulturalnych. Te atrybuty wpływają na zatrzymanie w tych ośrodkach młodych ludzi, a tym samym na ich zainteresowanie kupnem mieszkania. Czy dla deweloperów mniejsze miasta są atrakcyjne? Wydaje się, że w tej chwili poza metropoliami budują głównie lokalni bądź regionalni deweloperzy. Zysk, jaki można wygenerować na projekcie w Warszawie, w porównaniu z tym z Rzeszowa, będzie znacznie większy. Problemem mniejszych miast jest także pewna kameralność inwestycji - rzadko wydawane są pozwolenia na budynki większe niż czterokondygnacyjne, co odstrasza dużych deweloperów, którzy angażując się na którymś z rynków, są gotowi do zainwestowania dużego kapitału, zarówno pieniężnego, jak i ludzkiego.

Na rynku pierwotnym relatywnie tanio, czyli poniżej 4,5 tys. zł za metr, możemy dziś kupić mieszkanie w takich miastach, jak Bielsko-Biała, Jelenia Góra, Zielona Góra czy też Koszalin. Stawki w Lublinie i Katowicach poszybowały już ponad 5 tys. zł za mkw. Jeśli chodzi o rynek wtórny, Katowice, Rzeszów, Lublin czy Białystok ciągle odstają cenowo od porównywalnych miast, takich jak Poznań czy Gdańsk. Na rynkach, które są ciągle w fazie dynamicznych wzrostów, radziłbym zwrócić szczególną uwagę na mieszkania w kamienicach, zlokalizowanych stosunkowo blisko centrów miast - są bardzo bezpieczną lokatą kapitału. Odrzuciłbym mieszkania w wielkiej płycie, których wartość w zdecydowanej większości przypadków może tylko spadać.