Świat polubił ojczyznę Gandhiego

W Indiach boom ekonomiczny, a w Europie i USA boom na Indie. Książki, muzyka, malarstwo i filmy znad Gangesu przeżywają złoty czas. I nieprawda, że cieszą się popularnością tylko wśród wielkiej indyjskiej diaspory.

Od dwóch lat gwałtownie rośnie zapotrzebowanie na tamtejsze malarstwo, szczególnie współczesne. Na niedawnej aukcji w Sotheby's obrazy szły pod młotek za ponad pół miliona dolarów. Specjaliści przewidują, że ceny będą rosnąć nawet o 30 proc. rocznie. Zainteresowanie jest większe niż podaż - z powodu restrykcyjnych przepisów wielu prac nie można wywozić z Indii.

Muzycy nie podlegają ograniczeniom, a dzięki kulturze klubowej i Internetowi hinduskie brzmienia trafiły do masowego odbiorcy. Melomani na Zachodzie indyjską klasykę i qawwali znają od dawna, ale bhangra miksowana z hip-hopem i house'em podbiła parkiety kilka lat temu. Rolę wpływowego lobby odegrali młodzi pendżabscy didżeje mieszkający w Wielkiej Brytanii.

Wszystko to pestka w porównaniu z popularnością Bollywood. Ten komercyjny nurt indyjskiego kina zachodni krytycy traktują jak kiepski żart, ale duża sprzedaż biletów w Europie i Ameryce ratuje filmowców z Bombaju przed klapą. Telewizje we Francji i Niemczech mają nawet pasma poświęcone indyjskim melodramatom. Coraz łatwiej o nie i u nas - na festiwalach, płytach DVD, w kinach i telewizji. Ulegamy nie tylko egzotyce, imponującym ceremoniom i barwnym strojom. Błyskawicznie zmieniające się Indie są symbolem współczesności, intrygującym, ale i przerażającym zderzeniem ubogiego "wczoraj" ze świetlanym, wspaniałym "jutrem". Ile potrwa ta hossa, nie wiadomo. Na razie wspiera ją coraz liczniejsza rzesza turystów odwiedzających Indie. Tylko w Polsce co miesiąc wydawanych jest kilkaset wiz.