Specjalnie dla "Rz"
Daniel Pipes, historyk, ekspert od bliskowschodniego terroryzmu

Jestem przeciwny otwarciu tej szkoły w obecnym kształcie. To bardzo niebezpieczne. Nie mam nic przeciwko idei nauczania języka arabskiego. Uważam, że jest to w interesie naszego kraju, by mieć więcej obywateli sprawnie posługujących się arabskim. Z własnego doświadczenia wiem, jak trudno się nauczyć tego języka, gdy zaczyna się w wieku 19 lat. Są jednak dwa problemy. Po pierwsze, szkoły nauczające arabskiego bardzo często niosą ze sobą bagaż polityczny w postaci panarabskiego islamizmu oraz religijny w postaci radykalnego islamu. Potrzebny jest więc specjalny nadzór nad nimi, w przeciwieństwie do szkół uczących języka francuskiego czy chińskiego. Na razie takiego nadzoru nie ma. Po drugie, w tym konkretnym przypadku teoretyczne obawy, o których już mówiłem, mają bardzo konkretne potwierdzenie w faktach, mianowicie w osobie pani Almontaser, składzie rady nadzorczej oraz zarysie programu. ¦

Michael Feinberg, nowojorski rabin

Cała ta burza w szklance wody jest bezsensownym przełożeniem wielkiej bliskowschodniej polityki na lokalne realia nowojorskie. W brooklińskich szkołach nie toczy się walka o wolną Palestynę. Żyjemy tu normalnie obok siebie: Żydzi, Arabowie i inne nacje. Tymczasem środowiska prawicowe, te same, które wspierały Busha w wojnie irackiej, uczyniły z tej szkoły wielki problem. A przecież nie prowadzi jej niebezpieczna sekta, tylko władze Nowego Jorku! Sprawa dzieli środowisko żydowskie w Ameryce.

W społeczności żydowskiej są ludzie, którym zależy na promowaniu zrozumienia między kulturami, narodami i religiami, ale są też tacy, którzy mają mentalność obrońców oblężonej twierdzy. Myślą kategoriami "Żydzi kontra reszta świata". Mówienie o niemożności pokojowego współistnienia arabskiej kultury z innymi jest niedorzeczne. Patron tej szkoły był znanym libańskim poetą żyjącym w Ameryce i wyznającym chrześcijaństwo.