Niemcy poczuli się zdradzeni

Grass wprawił w ruch machinę, która zetrze jego pomnik na proch - pisał Volker Schlöndorff. Po roku od publicznej spowiedzi Grassa, że był żołnierzem Waffen SS, można powiedzieć, że Schlöndorff nie miał racji. Na pomniku pojawiły się najwyżej rysy. - Chciał być sumieniem narodu, a okazał się zwykłym hipokrytą - głosili zgodnie krytycy Grassa z bliskich mu środowisk niemieckiej lewicy. Poczuli się zdradzeni i zawiedzeni. Ich zdaniem pisarz przez 62 lata ukrywał mroczną stronę swej biografii, bo wiedział, że jako były żołnierz SS nie miałby szans ani na odgrywanie roli sprawiedliwego sędziego niemieckiej historii, ani tym bardziej na Nagrodę Nobla.

Obrońcy Grassa dowodzili, że epizod z okresu młodości nie ma znaczenia i liczy się wyłącznie cały dorobek pisarza: jego polityczne zaangażowanie i nienaganna postawa obywatelska. Dokumenty świadczące o służbie w Waffen SS leżały spokojnie w archiwach. Zaczęto w nich grzebać dopiero po wyznaniu Grassa. Okazało się, że zarówno Martin Walser, jak i Siegfried Lenz mieli dobrowolnie wstąpić do NSDAP. Obaj pisarze twierdzili, że to nieprawda, ale całe zamieszanie odciągnęło nieco uwagę od Grassa. On sam nigdy nie wytłumaczył przekonująco, dlaczego zwlekał z ujawnieniem prawdy. Nie brakuje głosów, że Grassowi chodziło o reklamę. Książka trafiła do księgarń wcześniej, niż planowano, a pierwsze 150 tys. egzemplarzy zniknęło z półek w kilka dni. ¦