Dużo temperamentu

Wczorajszy koncert Wiedeńskich Filharmoników w warszawskiej Operze Narodowej, który poprowadził Riccardo Muti, nabierał powoli tempa, by coraz bardziej porywać słuchaczy.

Po ciekawostce, czyli uwerturze do "Zaczarowanej harfy" Schuberta, która okazała się porcją dość banalnej muzyki, Muti zaprezentował Mozartowską symfonię "Haffnerowską". I okazało się, jak wiele w przypadku znanych dzieł w wykonaniu doświadczonych zespołów zależy jednak od dyrygenta. Kiedy rok temu w Warszawie nie mniej popularną symfonię "Linzką" Wiedeńczycy zagrali pod batutą Walerego Giergiewa, była to interpretacja dostojna, ale nieciekawa. Muti potrafił wydobyć z utworu Mozarta wiele subtelności, dodał temperamentu i symfonia nabrała życia. Jeszcze bardziej dynamiczna była druga część koncertu, gdy zaczęły dominować iberyjskie klimaty.

W "Rapsodii hiszpańskiej" Ravela Muti pokazał, że mocną stroną Wiedeńczyków jest nie tylko słynne, aksamitne brzmienie smyczków, ale także perfekcja instrumentów dętych. A cała orkiestra znakomicie zaprezentowała się w suicie "Trójkątny kapelusz" de Falli, zagranej z hiszpańskim ogniem. Na bis nie zabrakło zaś króla Wiednia, Johanna Straussa, syna. Mniej znana u nas uwertura do operetki "Indigo" przeniosła warszawskich słuchaczy w klimat słynnych koncertów noworocznych, które za sprawą telewizyjnych transmisji zapewniły Wiedeńskim Filharmonikom popularność u milionów widzów.